Powinno powstawać więcej takich gier nastawionych na co-operację.

Plusy:
+ bardzo przyjemny i różnorodny gameplay
+ różne biomy wprowadzające inne mechaniki
+ wymagana nieustająca kooperacja
+ bardzo ładna grafika

Minusy:
- irytujący bohaterowie, z którymi ani nie potrafiłem się utożsamić, ani ich polubić do samego końca gry

W grze jest tyle lokacji i pomysłów, że spokojnie dałoby się zrobić z tego dwie gry.

Bardzo mi się podobało, ale jednocześnie nie potrafię jej wystawić maksymalnej oceny na pięć gwiazdek. Tak po prostu czuję, brakuje jakiejś boskiej iskry, którą mają na przykład exy Sony. Zdarzają się techniczne glitche — od takich drobnych jak to, że coś migota, tekstura składana z dwóch, postać drży w pionie — przez irytujące jak to, że gra ucina dialogi, po poważniejsze — jak to, że czasem nie odpalają się skrypty wymagane do popchnięcia akcji do przodu i trzeba się skapnąć, że to się właśnie stało, a następnie załadować ręcznie punkt kontrolny i spróbować jeszcze raz.

Słabe jest strzelanie, zwłaszcza pod koniec gry kiedy pojawiają się kolejne fale wrogów. Gameplay w tym aspekcie jest bardzo prosty, wręcz prostacki i nieustanne „piu piu” oraz wykonywanie uników jest nudne.

Większość tych błędów i niedociągnięć jest niewielka, ale sprawia to, że Strażacy Galaktyki nie są grą AAA. Bardziej AAB. Na pewno też nie AA, od tego jest zdecydowanie lepsza.

Natomiast grafika, humor, dialogi, fabuła, różnorodność lokacji, małe zagadki, cutscenki — to górna półka gier. To wszystko jest w Guardiansach wspaniałe.

To bardzo mocny, świetny wręcz tytuł, dla mnie nawet GOTY (ale tu dużo zależy od tego w co się grało i co wyszło w danym roku), no ale jednak ogrywane w zeszłym roku TLoU 2 bym postawił wyżej. Milesa Moralesa chyba też.

W każdym razie — mocno polecam to singleplayerowe doświadczenie. Takich gier jest na rynku mało, wszyscy pchają się w open worldy, rogaliki i mikrotransakcje. Strażnicy Galaktyki to tytuł dla pojedynczego gracza, długi, bogaty w zawartość, opowiadający fajną historię postaci, które od razu można polubić i do tego długi (ponad 20 godzin!). Bardzo dobrze wydane pieniądze!

Więcej Metra, po dłuższej przerwie bardzo przyjemny powrót do gry. Dostajemy nową mapę, która przypomina mały hub z podstawki. Gra nadal stawia mocno na fabułę, a nasz protagonista (tym razem w tej roli wystąpił Sam) zyskuje głos. Dużo specyficznego humoru i KLIMAT postapokaliptycznej Rosji. Właściwie nadal jedynym minusem pozostaje dla mnie lekka drętwota w wykonaniu, ale poza tym wszystko inne to majstersztyk. Daję grubą fokę polecenia!

Mówi się, że do trzech razy sztuka. Potrzebowałem trzech podejść do BioShocka, żeby przejść dalej niż pierwszy etap i ostatecznie grę ukończyć.

Jako shooter, zwłaszcza, że jest starą grą, nie porywa. Gdyby w grze nie było fabuły (i wcale nie jest to, moim zdaniem, jakieś mistrzowskie dzieło) w postaci audiologów i transmisji radiowych, to na pewno bym jej nie ukończył. A tak to była przyjemna, ale mesjasz nie nadszedł.

Ogólnie przyjemna produkcja, nie powiem jednak, że obowiązkowa.

2021

Lake to taki biedny DONTNOD. Na początku bardzo mi się podobało, włącznie z rozwożeniem listów i paczek. Gra jest paradoksalnie (bo jest krótka) za długa i jeżdżenie pocztową furgonetką od połowy gry zaczęło mnie nużyć. Brakuje rockstarowego sznytu – kierunkowskazów w samochodzie, deszczu, który rzeczywiście moczy pojazdy i ubrania. Bohaterka nie stawia flagi w typowych amerykańskich skrzynkach pocztowych po włożeniu do nich listów. Jak dostarcza się paczkę do domu, w którym nie ma fabularnego NPC (czyli 95% dostaw), to nigdy nikogo nie ma w domu i po prostu paczkę zostawia się na werandzie. Takie małe szczegóły, gdyby były zaimplementowanie, sprawiłyby, że te nudne czynności chciałoby mi się powtarzać przez całą grę, a nie tylko pół gry – jak w Death Stranding.

Na gruncie przygodówkowym (postaci, dialogi, osobiste refleksje i dramaty) jest ok, ale ostatecznie wszystko rozchodzi się po kościach. Mnie nie wzruszyło, nie ucieszyło, nie wywołało emocji.

Zaczynajac grę miałem prawie ochotę jej wystawić maksymalną notę, a skończyło się na określeniu „niezła”.

Ten dodatek wygląda jak blueprint do nadchodzącego Stranger of Paradise. Gameplay jest bardzo zbliżony, chociaż sama gra dużo łatwiejsza i nie jest Soulslike.

Ogólnie nic ciekawego.

Z jednej strony ciekawy zabieg zrobienia strzelanki z Final Fantasy. Z drugiej techniczne drewno i dziwaczne sterowanie. Przypomniało mi się dlaczego ogólnie FF XV mi się za bardzo nie podobało.

Historyjka byłaby ciekawa jakby miała jakąkolwiek głębię. Mam wrażenie, że to już było.

Meh.

Ogólnie fajne. Ale duże Uncharted, zwłaszcza te nowsze, oczywiście lepsze.

Tu było za dużo strzelenia, same kill roomy. Kiedy są sekwencje wspinaczkowe to jest naprawdę fajnie.

Niektóre ujęcia wyglądają jak pierwsze Dark Souls (czyli brzydkie), ale są też takie, że na im małym ekranie czuć „nextgen” – głównie etapy na wodzie oraz finał gry.

Dobra również była muzyka, zwłaszcza fragmenty z wokalem.

Bez overclockingu ciężko grać, jak się podkręci GPU i CPU to Vita nawet daje radę te 30 klatek wyciągnąć w niskiej rozdzielczości.

Niezłe, krótkie doświadczenie. Bardzo prosta i liniowa konstrukcja. Dla mnie to było bardziej tech demo, które można zaprezentować wydawcy jako propozycję dla stworzenia gry niż właściwa gra. Czuję spory niedosyt.

Przyjemnie jest się wcielić w rolę najlepszego detektywa świata, można stanąć przed lustrem i powiedzieć I’M BATMAN! ;)

Zagrałem tylko parę godzin żeby sprawdzić. Nie siadło mi. Mechanicznie czy graficznie nawet spoko, jak na tak starą grę, ale nie podoba mi się fabuła i czerstwe dialogi. Wolę poświecić swój czas na inną grę.

Grałem w tę grę 8 lat. Tak jakby... Kupiłem ją na PSP w 2014. Nie wyszedłem nawet z pierwszego obszaru (Rolent), ponieważ ekran w moim PSP się popsuł i miałem biegnący przez niego czerwony pasek martwych pikseli. Zniechęciło mnie to kompletnie do gry (w cokolwiek) na PSP, a konsolka powędrowała do szuflady. Po latach chciałem ją odkurzyć, ale oczywiście nie wyjąłem baterii, ta więc wzięła i spuchła wysadzając lekko pokrywę. Kupiłem nową baterię i zacząłem rozważać wymianę ekranu...

Wtedy odkryłem, że cała trylogia Trails in the Sky otrzymała w Japonii (na wyłączność -- gry nigdy nie opuściły Kraju Kwitnącej Wiśni) remaki na Vitę, ostatecznie więc po sprawdzeniu co tam na Vicie mógłbym ograć, zamiast naprawiać PSP kupiłem Vitę. I tak to po ośmiu latach, w 2022 ukończyłem inną wersję gry kupionej i rozpoczętej w 2014 na innej konsoli. :)

Słyszałem (i nadal słyszę oraz czytam) opinie na temat TitS, w których fani rozpływają się w uwielbieniu nad serią. Jestem w stanie zauważyć co może się tak bardzo podobać, jednakże mnie AŻ tak nie porwało. Niemniej jednak bawiłem się dobrze i z chęcią sięgnę po kolejne gry w serii.

Plusy:
+ Chyba najlepiej napisane jRPG w jakie grałem.
+ Świetny japoński dubbing — nie znam języka, ale mogę ocenić dobór głosów oraz emocje, które przekazują.
+ Ciekawe zadania poboczne — zupełnie inna konstrukcja niż w jRPG, w które wcześniej grałem. Każde jest okraszone dialogami z NPC, ma jakiś interesujący powód, czasem jaką niespodziankę przy zakończeniu. Brak durnych fedeksów, nawet jak coś jest fedeksem, to jest obudowane w fabułę. Aczkolwiek bracerzy dostają też zadania na ubicie potworów -- jest ich mało i często da się je wykonać po drodze do innego celu.
+ Wszyscy NPC posiadają imiona i swoją osobowość. W przeciwieństwie do innych jRPG nie mają do wypowiedzenia dwóch zdań, a znacznie więcej kwestii. Mają swoje historie, biorą udział w wydarzeniach, reagują na wydarzenia w otaczającym świecie. Praktycznie wszystkie postaci są charakterystyczne w jakiś sposób, a wracając do nich co jakiś czas kiedy lekko posuniemy wątek główny możemy poznać kontynuację ich perypetii. Bywa, że NPC znają głównych bohaterów i prowadzą trochę bardziej osobiste rozmowy, nawiązujące do wydarzeń z ich życia. Czasem po wielu godzinach można spotkać w zupełnie innej lokacji NPCa, dla którego się coś zrobiło kilkadziesiąt godzin temu, a on nas pamięta. Super!

Obojętne:
+/- Walka nie jest niczym specjalnym, ale jest wystarczająco miodna i niezbyt trudna oraz oferuje pewne taktyczne możliwości (Crafts, Arts, kolejkowanie ruchów i wpływanie na tury przeciwników, itp.)
+/- Muzyka jakaś jest, ani dobra, ani zła. Niestety utworów jest mało i są zapętlone -- biegając godzinę po mieście i rozmawiając z każdym NPC ma się ochotę włożyć sobie do uszu wyciory z drutu kolczastego.

Minusy:
- Muzyka niepasująca do akcji na ekranie. Ktoś napisał na Reddicie, że to podkład do sitcomu z lat ’70 i coś w tym jest :) Zwłaszcza motyw potyczki zupełnie nie pasuje, poza bossami.
- Finałowy boss — MASAKRA (mojej drużyny :( ), chyba 10 godzin się starałem go pokonać trzema różnymi drużynami, gra mnie prawie złamała w tym momencie. Difficulty spike jak cholera. Zwłaszcza, że cała gra jest raczej prosta i ekran "Game Over" widziałem może 2 razy w ciągu 80 godzin.

To miało być Deliver Us the Moon w VR, ale nie było. Przeszedłem chyba prawie całą, ale straciłem zainteresowanie i nie chcę ciągnąć na siłę.

To nie jest RPG według mojej definicji. Gra się w to trochę jak w przygodówkę, ale bez łączenia przedmiotów i zagadek. Do tego dochodzi taktyczna walka (rzadko, co było dla mnie zaskoczeniem - w sumie pozytywnym). Gra jest do bólu liniowa, a struktura dialogów jest płytka (mam na myśli rozgałęzienia, wykluczające się nawzajem odpowiedzi, etc.). Na plus zasługuje bardzo dobry writing, zarówno opisy jak i dialogi - głównie dla nich grałem. No właśnie - grałem, ale przerwałem, bo trafiłem na dwa bugi, które zepsuły mi całą grę. Jeden to przenikające do świata rzeczywistego programy z Matrixa (Black ICE w pokoju...) i zacinający się tryb walki, a drugi to niemożność wejścia do sieci przy pomocy terminala, który powinien to umożliwiać. Jako że grałem Deckerem, to dla mnie dyskwalifikuje tę grę. W tej chwili jest technicznie spartolona (wystarczy poczytać to co piszą inni użytkownicy, nie trzeba koniecznie mi wierzyć) i jako taka nie zasługuje na rekomendację. Wyobrażam sobie co musieli czuć ludzie, którzy męczyli się z autosavem - ja przynajmniej grę kupiłem dużo później. Gdybym wsparł ten projekt na Kickstarterze, to na pewno bym tego żałował.

---

Wróciłem później do gry, udało mi się jakoś obejść bugi. Im dalej, tym gra słabsza, nawet fabuła się spruła i z w miarę ciekawej historii detektywistycznej przeobraziła się w sztampową kalkę z innych produkcji. Bohater, który miał być największym wymiataczem (żyje już 7000 lat, jest nieśmiertelny) okazał się największym gamoniem w drużynie, w końcu po tym jak zginął trzeci raz dałem sobie z nim spokój. Nawiedzał mnie jeszcze zza grobu, bo twórcy chyba nie przewidzieli, że może zginąć i gra traktuje to tak jakby nadal był w drużynie... Dotarłem do finałowej walki, ale po paru próbach sobie odpuściłem. Granie w Shadowruna powinno być karą.

Jest to najbardziej rozbudowana gra z serii, w którą do tej pory zagrałem (przy czym zaczynałem od Kiwami, a nie 0). Pojawiło się dużo nowych elementów w gameplayu, przez co niby gra się w to samo (można powiedzieć, że jak ktoś zagrał w jedną Yakuzę, to grał we wszystkie -- ale chyba to samo można powiedzieć o prawie każdej serii gier wideo).

Mamy pięcioro bohaterów (w tym grywalna Haruka, która do tej pory była w każdej grze NPCem oraz zupełnie nowa postać), a każda (no dobra, oprócz Akiyamy, który tym razem jest sidekickiem Haruki) postać ma własny duży side quest, w którym pojawia się zupełnie nowa mechanika — jazda taksówką dla Kiryu, polowanie w górskich lasach dla Saejimy czy branie udziału w śpiewano-tańczonych koncertach i ulicznych potyczkach tancerzy dla Haruki. O nowej postaci nie będę pisał, żeby nie psuć niespodzianki. Dodatki te wytrącały mnie z rutyny i były jakby grą w grze, bardzo mi się podobał ten pomysł.

Muszę jednak wrzucić łyżkę dziegciu do tej beczki. Mam wrażenie, że w grze było mało naprawdę zakręconych zadań pobocznych. Ogólnie zadań jest dużo, ale takich powodujących u mnie wybuchy śmiechu czy po prostu dziwacznych było tym razem niewiele. Z drugiej strony — ileż można ich wymyślić, żeby się cały czas nie powtarzać?

Największym problemem dla mnie była jednak długość gry. Moim zdaniem, Yakuza 5 jest zdecydowanie za długa. Cały czwarty rozdział (z nową postacią) bardzo przeciągnął grę. Zmierza się do końca historii i nagle dostaje się nowe miasto, nowego protagonistę, nowe postaci, nową historię, nowe mechaniki, itd. Samo w sobie jest to super, tylko mogłoby już znaleźć się w innej grze, bo tu walizka się nie domyka!

Ogółem gra bardzo dobra, jak każda (tak, nawet trzecia!) Yakuza, pozycja obowiązkowa.

Niektórzy gracze dzielą się na dwa obozy -- jedni wolą serię Paper Mario (to ja), a drudzy Mario & Luigi. Oczywiście wiele osób lubi obie serie, bo czemu nie, ale taki podział mi się rzucił w oczy kilka razy czytając różne wątki na Reddicie. No i ja mam tak samo. Paper Mario 64 jest najlepszą grą w jaką zagrałem w tym roku i jedną z najlepszych w jakie grałem w ogóle. M&L było jednym z "system sellerów" 3DSa dla mnie. Zupełnie mi nie podeszło. Może pierwsza godzina była ok dopóki nie zobaczyłem trochę więcej.

Nie podoba mi się styl graficzny remaku. Mam wrażenie, że fabularnie to jest misz-masz spisany na kolanie, byle coś na szybko wypchnąć. Niby księżniczka Piczka straciła głos, Mario (oraz fajtłapa Luigi niejako przypadkiem przy okazji) wyrusza gdzieś tam, aby ten głos odzyskać -- samo zawiązanie akcji ok jak na grę o Marianie. W szczegółach jednak się to rozłazi, bo umyka mi ciąg przyczynowo-skutkowy i wydaje mi się, że autorzy rzucają mnie z miejsca na miejsce bez jasnego celu, natomiast raczej po to, żeby zaliczyć nową planszę. Brakuje mi ciekawych wyrazistych NPCów, nie mam poczucia celu w tym co robię, gra mnie niemożebnie nudzi. System walki jest ok, ale osobiście preferuję bardziej taktyczny z serii PM, a mniej zręcznościowy z serii M&L. Podoba mi się muzyka, zwłaszcza podkład do potyczek, a Mario i Luigi fajnie tańczą w rytm muzyki. :)

Postanowiłem się jednak pożegnać z tą grą, bo ziewałem nieustannie. Nie siadło, trudno. Może jeszcze sprawdzę kolejną odsłonę, tylko na podstawie opinii innych graczy pierwsza jest chyba najlepsza, co nie wróży dobrze.