Dla mnie duże, pozytywne zaskoczenie. Spodziewałem się typowego "Ubigame" z kropkami na mapie i masą powtarzalnych aktywności (nieszczęsne obozy, jak w Asasynach). Dostałem coś znacznie lepszego - strzelankę i survival z całkiem przyjemną fabułą i plejadą interesujących postaci oraz widowiskowymi scenami rodem z kina akcji.

Być może dlatego, że jest to starsza odsłona z mniejszą mapą nie było to wcale rażące. Zrobiłem większość obozów na pierwszej połowie mapy i zaledwie może trzy na drugiej. W praktyce odblokowywałem obozy, które dawały zadania do ścieżki łowcy (tutaj posiłkowałem się poradnikiem), albo tam gdzie na mapie brakowało punktów szybkiej podróży.

Polowanie również miało być grindowe, a okazało się bardzo interesujące. Jest mocno połączone z rozwojem postaci (tutaj - ekwipunku) i chociażby dlatego warto to robić. Poza tym crafting w tej grze jest bardzo dobrze zrealizowany.

Bardzo przyjemnie odblokowywało się wieże radiowe. Na każdą wchodzi się troszkę inaczej, każda stanowi małą zagadkę logiczną do pokonania.

Mięskiem gry są misje, wszystkie właściwie są ciekawe, a niektóre były dla mnie NIESAMOWITE (np. wszystkie dla Bucka, nie spodziewałem się Tomb Raidera w FPP!). Filmowa akcja, wybuchy niczym u Michaela Baya, a to wszystko połączone ze świetnym podkładem muzycznym. Jako że strzelanie w FC3 jest super, to wszystko sprawia mega radochę.

Warto również zagrać w misje dostępne w DLC Zaginione Wyprawy oraz Małpie Figle, podobały mi się zwłaszcza te pierwsze, w których mamy okazję "zwiedzić" japońskie bunkry z czasów II WŚ.

Bardzo mi się podobało, ale jednocześnie nie potrafię jej wystawić maksymalnej oceny na pięć gwiazdek. Tak po prostu czuję, brakuje jakiejś boskiej iskry, którą mają na przykład exy Sony. Zdarzają się techniczne glitche — od takich drobnych jak to, że coś migota, tekstura składana z dwóch, postać drży w pionie — przez irytujące jak to, że gra ucina dialogi, po poważniejsze — jak to, że czasem nie odpalają się skrypty wymagane do popchnięcia akcji do przodu i trzeba się skapnąć, że to się właśnie stało, a następnie załadować ręcznie punkt kontrolny i spróbować jeszcze raz.

Słabe jest strzelanie, zwłaszcza pod koniec gry kiedy pojawiają się kolejne fale wrogów. Gameplay w tym aspekcie jest bardzo prosty, wręcz prostacki i nieustanne „piu piu” oraz wykonywanie uników jest nudne.

Większość tych błędów i niedociągnięć jest niewielka, ale sprawia to, że Strażacy Galaktyki nie są grą AAA. Bardziej AAB. Na pewno też nie AA, od tego jest zdecydowanie lepsza.

Natomiast grafika, humor, dialogi, fabuła, różnorodność lokacji, małe zagadki, cutscenki — to górna półka gier. To wszystko jest w Guardiansach wspaniałe.

To bardzo mocny, świetny wręcz tytuł, dla mnie nawet GOTY (ale tu dużo zależy od tego w co się grało i co wyszło w danym roku), no ale jednak ogrywane w zeszłym roku TLoU 2 bym postawił wyżej. Milesa Moralesa chyba też.

W każdym razie — mocno polecam to singleplayerowe doświadczenie. Takich gier jest na rynku mało, wszyscy pchają się w open worldy, rogaliki i mikrotransakcje. Strażnicy Galaktyki to tytuł dla pojedynczego gracza, długi, bogaty w zawartość, opowiadający fajną historię postaci, które od razu można polubić i do tego długi (ponad 20 godzin!). Bardzo dobrze wydane pieniądze!

Jestem zdumiony dość słabymi ocenami tej gry w serwisie Backloggd, ponieważ dla mnie jest to jedna z najlepszych gier w jakie zagrałem w tym roku (przy czym cenię sobie przygodówki, symulatory chodzenia i gry Telltale czy DON'T NOD). Aczkolwiek w nazwie znajduje się marka Telltale, tak naprawdę jest to produkcja innego studia (w grze maczało palce Deck Nine znane z LiS: BtS oraz True Colors) i co najzabawniejsze -- moim zdaniem jest to lepsza gra niż większość dokonań oryginalnego Telltale, może z wyjątkiem świeżego pierwszego sezonu TWD.

Plusy:
+ znacznie więcej gameplayu i swobody niż w grach oryginalnego Telltale
+ interesująca fabuła, pierwsze dwa odcinki są dobre, ale nie są niczym specjalnym, od trzeciego gra robi się lepsza i lepsza
+ świetny prolog/prequel historii znanej z serialu i książek, moim zdaniem obowiązkowy dla fana; idealnie wpasowuje się w fabułę tychże
+ wierne odwzorowanie książkowego/serialowego uniwersum
+ aktorzy znani z serialu użyczają swych twarzy i głosów
+ gra bardzo dobrze działa na Steam Decku

Minusy:
- nie wiem, gra nie jest AAA z raytracingiem i rozgałęzieniami fabuły jak w Detroit? Serio, piszę to na siłę i ironicznie.

Warto od razu kupić wersję Deluxe i zagrać w dodatek pt. The Archangel, w którym wcielamy się w Chrisjen Avasaralę.

Grałem w tę grę 8 lat. Tak jakby... Kupiłem ją na PSP w 2014. Nie wyszedłem nawet z pierwszego obszaru (Rolent), ponieważ ekran w moim PSP się popsuł i miałem biegnący przez niego czerwony pasek martwych pikseli. Zniechęciło mnie to kompletnie do gry (w cokolwiek) na PSP, a konsolka powędrowała do szuflady. Po latach chciałem ją odkurzyć, ale oczywiście nie wyjąłem baterii, ta więc wzięła i spuchła wysadzając lekko pokrywę. Kupiłem nową baterię i zacząłem rozważać wymianę ekranu...

Wtedy odkryłem, że cała trylogia Trails in the Sky otrzymała w Japonii (na wyłączność -- gry nigdy nie opuściły Kraju Kwitnącej Wiśni) remaki na Vitę, ostatecznie więc po sprawdzeniu co tam na Vicie mógłbym ograć, zamiast naprawiać PSP kupiłem Vitę. I tak to po ośmiu latach, w 2022 ukończyłem inną wersję gry kupionej i rozpoczętej w 2014 na innej konsoli. :)

Słyszałem (i nadal słyszę oraz czytam) opinie na temat TitS, w których fani rozpływają się w uwielbieniu nad serią. Jestem w stanie zauważyć co może się tak bardzo podobać, jednakże mnie AŻ tak nie porwało. Niemniej jednak bawiłem się dobrze i z chęcią sięgnę po kolejne gry w serii.

Plusy:
+ Chyba najlepiej napisane jRPG w jakie grałem.
+ Świetny japoński dubbing — nie znam języka, ale mogę ocenić dobór głosów oraz emocje, które przekazują.
+ Ciekawe zadania poboczne — zupełnie inna konstrukcja niż w jRPG, w które wcześniej grałem. Każde jest okraszone dialogami z NPC, ma jakiś interesujący powód, czasem jaką niespodziankę przy zakończeniu. Brak durnych fedeksów, nawet jak coś jest fedeksem, to jest obudowane w fabułę. Aczkolwiek bracerzy dostają też zadania na ubicie potworów -- jest ich mało i często da się je wykonać po drodze do innego celu.
+ Wszyscy NPC posiadają imiona i swoją osobowość. W przeciwieństwie do innych jRPG nie mają do wypowiedzenia dwóch zdań, a znacznie więcej kwestii. Mają swoje historie, biorą udział w wydarzeniach, reagują na wydarzenia w otaczającym świecie. Praktycznie wszystkie postaci są charakterystyczne w jakiś sposób, a wracając do nich co jakiś czas kiedy lekko posuniemy wątek główny możemy poznać kontynuację ich perypetii. Bywa, że NPC znają głównych bohaterów i prowadzą trochę bardziej osobiste rozmowy, nawiązujące do wydarzeń z ich życia. Czasem po wielu godzinach można spotkać w zupełnie innej lokacji NPCa, dla którego się coś zrobiło kilkadziesiąt godzin temu, a on nas pamięta. Super!

Obojętne:
+/- Walka nie jest niczym specjalnym, ale jest wystarczająco miodna i niezbyt trudna oraz oferuje pewne taktyczne możliwości (Crafts, Arts, kolejkowanie ruchów i wpływanie na tury przeciwników, itp.)
+/- Muzyka jakaś jest, ani dobra, ani zła. Niestety utworów jest mało i są zapętlone -- biegając godzinę po mieście i rozmawiając z każdym NPC ma się ochotę włożyć sobie do uszu wyciory z drutu kolczastego.

Minusy:
- Muzyka niepasująca do akcji na ekranie. Ktoś napisał na Reddicie, że to podkład do sitcomu z lat ’70 i coś w tym jest :) Zwłaszcza motyw potyczki zupełnie nie pasuje, poza bossami.
- Finałowy boss — MASAKRA (mojej drużyny :( ), chyba 10 godzin się starałem go pokonać trzema różnymi drużynami, gra mnie prawie złamała w tym momencie. Difficulty spike jak cholera. Zwłaszcza, że cała gra jest raczej prosta i ekran "Game Over" widziałem może 2 razy w ciągu 80 godzin.

Z reguły nie wystawiam oceny grom, których nie ukończyłem, ale pozwolę sobie zrobić wyjątek, ponieważ dotarłem aż do ostatniego rozdziału (The Fated Hour).

To było moje drugie podejście do Chrono Trigger, pierwsze na emulatorze SNESa jakieś dwadzieścia lat temu albo trochę więcej. Przez dwadzieścia lat żyłem w przekonaniu, że nie ukończyłem wtedy tej gry, ponieważ generalnie nie kończyłem gier. Wydawało mi się, że się mi podobała. Teraz nie jestem już tego pewien... Grałem grubo ponad 20 godzin i tak się męczę, że odpuszczam. Zmuszam się właściwie wyłącznie z powodu tzw. sunk cost fallacy.

Plusy:
+ niezły system walki, głównie ze względu na jego dynamikę, super animacje i to, że wszystko odbywa się na tej samej mapie, po której się poruszamy
+ ładna grafika jak na tamte czasy, świetnie animowane postaci (to robi ogromne wrażenie w grze 2D w pixel arcie), podoba mi się kreska Toriyamy
+ muzyka spoko, ale mało różnorodna i niektóre często powtarzające się utwory (np akompaniament przy walce) stają się męczące

Minusy:
- niemy protagonista, z którym właściwie nie rozmawiają nawet członkowie drużyny
- muzyka spoko, ale mało różnorodna i niektóre często powtarzające się utwory (np akompaniament przy walce) stają się męczące
- byle jakie postaci, z których każdą można opisać jednym zdaniem; eklektyczna mieszanka bez ładu i składu, Ayla i Robo w jednej drużynie to dziwny pomysł
- jaskiniowcy mówiący łamaną angielszczyzną -- wolałbym już, żeby mówili normalnie.
- Fabuła, w której rzeczy po prostu się dzieją. Zawsze wiadomo gdzie iść, ale nie wiadomo po co. To pytanie wisi w powietrzu i z reguły w tej grze nie umiem na nie odpowiedzieć. Pomysł na podróże w czasie jest bardzo interesujący, jego wykonanie mi nie leży.

Dla mnie najważniejsze w grach RPG są opowiadane historie i postaci, mniej ważna jest mechanika. W przypadku Chrono Tigger słabe są oba te pierwsze elementy, drugi wręcz fatalny. Gra przestała mi się podobać odkąd pierwszy raz trafiłem do roku 2300 i generalnie im dalej, tym mniej mnie to interesowało, ale zmuszałem się do dalszego grania, bo gra miała być krótka. Nie wiem skąd wziąłem tę informację, ale byłem przekonany, że jest to gra na kilkanaście godzin, tymczasem potrzebne jest jeszcze z dziesięć godzin więcej i na tym etapie jest mi szkoda poświęcać jej jeszcze więcej czasu. Cóż, nie trafiła do mnie ta produkcja, nie jest to pierwszy taki przypadek gdy nie podoba mi się gra, która jest uznawana za arcydzieło.


Więcej Metra, po dłuższej przerwie bardzo przyjemny powrót do gry. Dostajemy nową mapę, która przypomina mały hub z podstawki. Gra nadal stawia mocno na fabułę, a nasz protagonista (tym razem w tej roli wystąpił Sam) zyskuje głos. Dużo specyficznego humoru i KLIMAT postapokaliptycznej Rosji. Właściwie nadal jedynym minusem pozostaje dla mnie lekka drętwota w wykonaniu, ale poza tym wszystko inne to majstersztyk. Daję grubą fokę polecenia!

To nie jest RPG według mojej definicji. Gra się w to trochę jak w przygodówkę, ale bez łączenia przedmiotów i zagadek. Do tego dochodzi taktyczna walka (rzadko, co było dla mnie zaskoczeniem - w sumie pozytywnym). Gra jest do bólu liniowa, a struktura dialogów jest płytka (mam na myśli rozgałęzienia, wykluczające się nawzajem odpowiedzi, etc.). Na plus zasługuje bardzo dobry writing, zarówno opisy jak i dialogi - głównie dla nich grałem. No właśnie - grałem, ale przerwałem, bo trafiłem na dwa bugi, które zepsuły mi całą grę. Jeden to przenikające do świata rzeczywistego programy z Matrixa (Black ICE w pokoju...) i zacinający się tryb walki, a drugi to niemożność wejścia do sieci przy pomocy terminala, który powinien to umożliwiać. Jako że grałem Deckerem, to dla mnie dyskwalifikuje tę grę. W tej chwili jest technicznie spartolona (wystarczy poczytać to co piszą inni użytkownicy, nie trzeba koniecznie mi wierzyć) i jako taka nie zasługuje na rekomendację. Wyobrażam sobie co musieli czuć ludzie, którzy męczyli się z autosavem - ja przynajmniej grę kupiłem dużo później. Gdybym wsparł ten projekt na Kickstarterze, to na pewno bym tego żałował.

---

Wróciłem później do gry, udało mi się jakoś obejść bugi. Im dalej, tym gra słabsza, nawet fabuła się spruła i z w miarę ciekawej historii detektywistycznej przeobraziła się w sztampową kalkę z innych produkcji. Bohater, który miał być największym wymiataczem (żyje już 7000 lat, jest nieśmiertelny) okazał się największym gamoniem w drużynie, w końcu po tym jak zginął trzeci raz dałem sobie z nim spokój. Nawiedzał mnie jeszcze zza grobu, bo twórcy chyba nie przewidzieli, że może zginąć i gra traktuje to tak jakby nadal był w drużynie... Dotarłem do finałowej walki, ale po paru próbach sobie odpuściłem. Granie w Shadowruna powinno być karą.

Powinno powstawać więcej takich gier nastawionych na co-operację.

Plusy:
+ bardzo przyjemny i różnorodny gameplay
+ różne biomy wprowadzające inne mechaniki
+ wymagana nieustająca kooperacja
+ bardzo ładna grafika

Minusy:
- irytujący bohaterowie, z którymi ani nie potrafiłem się utożsamić, ani ich polubić do samego końca gry

W grze jest tyle lokacji i pomysłów, że spokojnie dałoby się zrobić z tego dwie gry.

Plusy:
+ fajne strzelanie, zwłaszcza z karabinu snajperskiego - to ostatnie daje wspaniałe uczucie kiedy kula dosięga celu odległego o kilkaset metrów, albo nawet tych bliższych z soczystym mlaśnięciem :)

+ kilka pobocznych misji o bardziej rozbudowanej fabule

+ dbałość o pewien realizm, kilka razy mi się wydawało, że w tej grze są bzdury (np. helikoptery z minigunami walczące z kartelami, kamizelki kuloodporne powstrzymujące strzał ze snajperki), a potem po bardzo krótkim researchu w necie okazywało się, że to wszystko ma odzwierciedlenie w rzeczywistości

+ niezły model jazdy

Minusy:
- typowe "Ubigame", pierdyliard kropek na mapie, masa powtarzalnych czynności, misje z generatora (np. te dla rebeliantów), zbieranie śmieci (medale)

- parcie na grind, bo za nim są zablokowane umiejętności postaci

- gra jest zdecydowanie za długa, widać, że chodzi o ilość, a nie jakość

- większość misji na jedno kopyto, fabularnie pomijalne, zwłaszcza, że w co-opie i tak większość tego umyka

- bugi, masa bugów: glitchujące się misje, modele postaci biegające po wirniku helikoptera, wpadanie pod mapę, itp.; niektóre bardzo zabawne :D

- Boliwia taka nijaka, wszystko wygląda podobnie, nie ma spektakularnych widoków poza kilkoma wyjątkami

- RNG dające w kość podczas misji, niekończące się spawnowanie oddziałów Unidadu, cywilne samochody rozjeżdżające naszych agentów specjalnej troski, a AI nie potrafi omijać korków na drodze

Rewelka, nie jestem z stanie znaleźć żadnych wad. Nie sądziłem, że może mi się aż tak spodobać. To jedna z najlepszych gier jakie trafiły do Game Passa, nigdy bym w to nie zagrał gdyby nie opinia kolegi i to, że zagrałem w demo Pikmin. To chyba nie do końca jest to samo, ale mnie skłoniło do sięgnięcia po grę, którą już miałem za darmo 🙂

Zrobiłem praktycznie wszystko, oprócz dwóch listów. Nie zbierałem też pyłku ponad to, co dawało dodatkowe bąbelki do szybowania. Nie robiłem też wyścigów (to chyba DLC?). Ale przejście mogę uznać za prawie kompletne, co mi się w grach raczej nie zdarza.

Bardzo podobały mi się gadające owady, stylistyka i setting przywodziły mi na myśl Paper Mario, a także indycze Bug Fables (które podobałoby mi się znacznie bardziej gdyby miało taką grafikę jak Tinykin).

Podsumowując -- Tinykin to dla mnie 10 godzin czystej RADOŚCI, trochę jak w grach od Nintendo.

Nieironicznie, kandydat do GOTY. Prawie się popłakałem ze śmiechu 😂

Szkoda, że Valve nie robi już gier.

Ładne, pomysłowe, świetnie napisane, ociekające humorem.

W tej chwili jest to najlepsza gra w jaką grałem w tym roku

Plusy:
+ świetne, zróżnicowane misje okraszone interesującymi, nieraz humorystycznymi dialogami oraz cutscenkami
+ fajne mechaniki związane z hakowaniem, uzyskiwaniem dostępu do zamkniętych miejsc
+ każdy NPC posiada jakiś opis, można przeczytać SMSy niektórych postaci czy podsłuchać ich rozmowy
+ przyjemne jeżdżenie pojazdami
+ świetna muzyka, chce się słuchać poza grą; spodobał mi się pomysł z radiem w grze, które się odpala ze smartfona niczym Spotify, a Marcus zakłada słuchawki
+ bardzo ładne widoczki, mimo niskiej rozdzielczości
+ fajne i różnorodne wdzianka dla naszej postaci, jest tego masa i można ubrać Marcusa w różnym stylu, począwszy od street kid, przez członka gangu motocyklowego, typowego hipstera do maklera giełdowego
+ Driver SF bardzo spoko - przez większość gry omijałem tę aktywność, bo założyłem, że to Ubisoftowe śmieci, tymczasem zlecenia są bardzo zróżnicowane, mają inne cele (chociaż oczywiście wszystko polega na wożeniu ludzi samochodem), mają swoich NPCów z własnymi dialogami, itd.; można się piąć na drabinie kierowców Driver SF otrzymując oceny za przejazdy, bardzo mi się spodobała ta poboczna aktywność, może stanowić miły przerywnik od wykonywania misji
+ ScoutX, można w grze zwiedzić San Francisco i odkryć interesujące miejscówki oraz sobie poczytać o nich krótkie opisy; obok Drivera również polecam tę aktywność poboczną
+ gra ma własną tożsamość, nazywanie jej klonem GTA czy AC jest krzywdzące; głównym elementem gameplayu jest hakowanie, które wymaga pomyślunku, a czasem pokonania zagadki logicznej w mini-grze, ta mechanika nie występuje w innych grach; akcenty są rozłożone zupełnie inaczej niż w tamtych produkcjach
+ zbieranie punktów badań i pieniędzy to kolejna interesująca aktywność poboczna, wpływająca bezpośrednio na rozwój naszej postaci, jednocześnie dająca dużo frajdy sama w sobie, ponieważ te znajdźki są przeważnie zablokowane przez jakieś zabezpieczenia, które należy najpierw shakować, a żeby to zrobić, trzeba się do nich dostać, np. Skoczkiem, czyli trochę wysilić mózgownicę
+ polubiłem zarówno głównego bohatera jak i jego towarzyszy z DedSec
+ bliskie jest mi przesłanie gry (surveillance capitalism)

Minusy:
- mocny dysonans ludonarracyjny, ponieważ Marcus morduje przeciwników bez skrupułów, a gra czasem wręcz zmusza do takiego zachowania

Ten minus był powodem tego, że grę zacząłem w styczniu, a ukończyłem dopiero we wrześniu. Próbowałem zrobić pewną misję po cichu i nikogo nie zabijając, co mi się wielokrotnie nie udawało, w końcu zrobiłem ją na pałę i poczułem taki niesmak, że odłożyłem grę na wirtualną półkę na pół roku. Dopiero kiedy zmieniłem podejście i nie starałem się ZA WSZELKĄ CENĘ być pacyfistą gra zaczęła mi się naprawdę podobać. Fajne jest to, że można zmieniać podejście do rozgrywki w locie, raz strzelając do ochroniarzy Umeni-Zulu z karabinu, a raz przekradając się za plecami wszystkich wrogów (najlepiej Skoczkiem!) i hakując urządzenia elektroniczne aby uzyskać dostęp do pożądanego zasobu. Jeżeli uda się wam przeskoczyć jakoś nad tym jedynym minusem, to czeka was wspaniała zabawa na kilkadziesiąt godzin. Za ten minus jednak lekko obniżam ocenę gry.

Okropna główna bohaterka, z którą nie potrafiłem się w żaden sposób identyfikować. Pieprzony roszczeniowy millenials, aż chce się strzelić ją z liścia przez łeb. Nie wiem w jaki sposób wytrzymują z nią jej przyjaciele i zaskakuje mnie to, że w ogóle ma jakichś. Wkurzająca, toksyczna postać.

Świetny remake starej gry, w którą w dniu premiery grałem niewiele, więc nie jestem w stanie ocenić zmian w konstrukcji rozgrywki. Gra się broni sama, niezależnie od tego czy jest remakiem czy nie.

Fabuła bzdurna, na poziomie horroru klasy B, ale w tym wydaniu spełnia swoją rolę. Bardzo ładna grafika, przyjemne strzelanie i wybór modowalnej broni. Limitowane miejsce w ekwipunku wymusza planowanie przemieszczenia się po lokacjach do kolejnego celu i wprowadza troszeczkę niepokoju — wziąć więcej lekarstw, amunicji, broni czy przedmiotów użytkowych?

Na plus również zagadki. Kuriozalne w ramach świata przedstawionego, ale jednocześnie bardzo przyjemne i przemyślane, nie ma co ukrywać, że w grze pojawiają się po to, żeby były. To growy element, dla mnie bardzo smaczny kąsek.

Podobał mi się powrót do klasycznych i powolnych zombie w roli przeciwników. Oczywiście to nie jedyni przeciwnicy, ale stanowią większość i są podstawowym rodzajem. Same projekty przeciwników super — warto sobie po ukończeniu gry obejrzeć z bliska animowane modele w bonusach.

Grę ukończyłem przechodząc ją jeden raz Claire i chętnie za jakiś czas wrócę do kampanii Leona.

Po pierwsze - nie należy się zniechęcać tutorialem, który jest kiepski i nie oddaje zupełnie tego jak wspaniałe etapy czekają nas dalej. Pierwszy raz w tę grę próbowałem grać na PS3 emulującym PS2 i odbiłem się właśnie od tutoriala. Drugi raz zagrałem w wersję Xboksową (z pierwszego Xboksa) we wstecznej na Series X i tutaj również prawie się odbiłem od gry przez tutorial, ale po krótkiej rozmowie z kolegami, którzy wielbią ten tytuł i RÓWNIEŻ się kiedyś odbili od tutoriala (sic!) postanowiłem dać grze szansę i pociągnąć ją trochę dalej. Cieszę się niezmiernie, że tak zrobiłem, ponieważ zagrałem w jedną z najciekawszych produkcji w ogóle i najlepszą grę (stan na wrzesień 2021) w tym roku. :)

Ludzie mówią, że to platformer, ale oprócz paru etapów powiedziałbym, że więcej tu action adventure i lekkiej przygodówki (wykorzystanie przedmiotów i rozmawianie z NPC). Osobiście nie przepadam za platformówkami.

Plusy:
+ sam pomysł na Psychonautów i lore gry
+ fabuła (to jest poziom filmu animowanego)
+ unikatowe i zakręcone postaci poboczne
+ udźwiękowienie - zarówno voice acting jak i muzyka, która idealnie pasuje do akcji na ekranie
+ projekty poziomów i sam pomysł na nie - tworzył to geniusz, majstersztyk
+ cutscenki (kij, że lowres w 4:3)

Minusy:
- drewniane sterowanie, trochę nieresponsywne (przynajmniej w wersji 30fps na konsolach), utrudnia niektóre sekwencje
- Mięsny Cyrk, fuck this shit! :D
- poważny bug w postaci nieotrzymywania PSI Cards za oddawanie Mental Cobwebs, zostałem okradziony z nagrody za swoje starania i miałem o kilka poziomów niższą rangę na końcu gry niż mógłbym mieć, co przekłada się na rozwój umiejętności postaci

Za sterowanie i dość poważnego buga muszę obniżyć lekko ocenę, liczę na to, że druga część gry kontynuuje genialne pomysły na gameplay, projekty lokacji i postaci przy jednoczesnym poprawieniu sterowania. Nie omijajcie Psychonautów!