Dodatek do mojej ulubionej platformówki ostatnich lat, oferujący nowy poziom na mniej więcej 4 godziny gameplayu (z dogłębnym zwiedzaniem). Jak nazwa wskazuje, jest utrzymany w klimatach Yakuzy (wiele jest easter eggów i nawiązań do tej serii) i kotków. Koci mieszkańcy, kocie znaki na ulicach, kocie metro, wszędzie koty. Lokacja jest bardzo ładna i ciekawa, jednak jej układ jest mocno dezorientujący i łatwo się zgubić, sam rozmiar chyba nie byłby problemem gdyby nie labirynty, które czasami trzeba przejść by się dostać gdzieś na pierwszy rzut oka blisko. W łatwiejszych do przeoczenia żartach jak w dialogach pomiędzy przechodniami, sloganach plakatów itd świetny humor został zachowany, uśmiechałem się tutaj nieraz do jakiejś głupoty, jednak główny wątek mnie zawiódł. Misje dla cesarzowej są wtórne, za każdym razem po zdobyciu dla niej klepsydry mamy identyczną cutscenkę tylko w innym miejscu (7 razy chyba), ona sama nie jest ani śmieszna, ani interesująca, jej głos nie pasował mi zupełnie do designu. Nie ma ona startu do świetnych antagonistów z podstawki jak Konduktor, Mafia Boss, Snatcher. Nawet walka z nią w finale była słaba, a jej wątek nie został rozwiązany, tylko mamy coś w rodzaju to be continued... Tylko continued gdzie? Nigdy? W A Hat in Time 2 za 5 lat (mam nadzieję)? Niefajnie.
Jednak wiadomo, że fabuła to nie wszystko i nadal bawiłem się bardzo dobrze i DLC polecam. Podoba mi się ile dodatkowych skórek czapek i kolorów strojów dodali, a naklejki miło się zbierało, choć nie widzę dla siebie w nich zastosowania (można je doklejać do screenów robionych aparatem). Z time riftu tego poziomu podobało mi się coś w rodzaju backstory odkurzacza z bazy, a muzycznie nadal ta gra wymiata.

Tytuł z końcówki okresu gdy każdy większy film akcji musiał mieć swoją grową adaptację. Pamiętam, że gdy miałem w okolicach premiery demo na PC to nawet mi się podobało, ale wtedy pasowała mi każda strzelanka. ;) Dzisiaj to już niezły potworek, fabularnie to tak naprawdę adaptacja nie tylko Quantum of Solace, ale też Casino Royale, tylko tak beznadziejnie poskładana, że gdybym nie oglądał niedawno filmów to ni cholery bym nie wiedział o co chodzi, z kim walczę, po co itd. Kto to wymyślił by zaczynać od końcówki Casino Royale, potem misja ze środka Quantum of Solace i znowu pościg z samego początku Casino? :D Rozwiązali to jakoś dziwnie, że tak naprawdę to M i jakiś jej tajniak przeglądają akta spraw Bonda i czasami sobie z dupy ktoś powie "wait, lets go back to the beginning" albo "skip ahead" i bam, odgrywamy coś co miało miejsce kiedy indziej. Po co przeglądali te akta, czy jakiś jest w tym cel - mnie nie pytajcie. W którymś momencie po prostu pojawiły się napisy końcowe i tyle mnie widzieli.
Graficznie niektóre miejscówki wyglądają okropnie, a inne ok, gdy są intensywniejsze momenty to klatki ostro spadają, większość misji nudnych, podobało mi się tylko gdy była chociaż namiastka skradania i jedna sekwencja pościgu. Śmieszne są porozrzucane telefony komórkowe tu służące za znajdźki, w nich są jakże cenne wskazówki jak to, że czerwone beczki wybuchają, a wielki błyszczący się jak psu jajca żyrandol na środku sali można spuścić na wrogów strzałem. Szukając plusów to strzelanie i ukrywanie się za osłonami działa dobrze, da się ustawić w miarę współczesne sterowanie (strzelanie pod triggerami) i podoba mi się sam model Daniela Craiga, jego animacje są już dzisiaj mocno drętwe, niemniej fajnie jest się w niego wcielić i zawsze lubiłem ten motyw jak w Kronikach Riddicka, że strzelamy się w fpp, ale są sytuacje gdy kamera przeskakuje na trzecią osobę.
Może to dziwne, ale mimo że gra jest słaba to bawiłem się całkiem dobrze. :D Bo akurat tego potrzebowałem, jakąś strzelankę, krótką i liniową. I to dostałem.

Pixel artowy roguelike o rodzinie w świecie fantasy walczącej z "zepsuciem" opanowującym ich krainę. Brzmi nieciekawie, ale co wyróżnia tę opowieść to bardzo duży nacisk położony na pokazywanie relacji pomiędzy członkami tej rodziny, przed wyruszeniem do lochu możemy ich zobaczyć w wielkim domu jak młodzi się bawią, wujek pije, ktoś przygotowuje sprzęt do kolejnego runu, można przeczytać ich kilka przemyśleń, obaw itd. To wszystko zrobione jest subtelnie paroma linijkami tekstu czy animacjami, ale poprowadzone jest super, czuć w tym takie ciepło i że Bergsonowie to faktycznie kochająca się rodzina. W ważniejszych momentach kwestie czytane są przez narratora (jest ok), przeważnie mamy sam tekst. Gameplayowo w "daniu głównym" jest raczej rogalikowy standard, widok od góry, 3 światy do przejścia z których każdy się różni klimatem i wrogami, podczas ich przemierzania możemy trafić na różne zdarzenia losowe jak mieszkańców potrzebujących ochrony czy kogoś zlecającego nam znalezienie jakiegoś przedmiotu. Zdobywamy expa i walutę, za które można kupić ulepszenia na stałe, a dodatkowo podczas runu podnosimy przedmioty, które zapewniają nam moce tylko aż do śmierci. A po śmierci wracamy do domu gdzie niemal zawsze czeka nas cutscenka, coś nowego do odblokowania czy inne zmiany. Początkowo są 2 postacie do wyboru, łuczniczka i chopek z mieczem, wraz z postępem w fabule odblokowujemy ich dużo więcej. I generalnie o wiele lepiej grało mi się tutaj postaciami dystansowymi, a ci walczący wręcz niestety przeważają, ale i tak próbowałem nimi biegać dosyć często, bo gra fajnie do tego zachęca, ulepszając jedną na odpowiedni poziom dostajemy unikalnego boosta do wszystkich innych, także nawet jak ktoś się nie podoba to czas z nim nie idzie "na marne". Muzycznie i dźwiękowo jest ok, ale po paru godzinach uznałem, że to będzie dla mnie idealna gra pod podkasty (prawie zawsze mam rozgrzebaną jedną główną + jedną pod słuchanie), bo podczas samych runów wiele narrator do powiedzenia nie ma, tylko pauzowałem Spotifaja gdy działo się coś fabularnego. To jednak nie Hades, gdzie zagłuszając dźwięk traciłbym całą masę dialogów czy super ścieżkę dźwiękową.

Na Steam Decku gra działała prawie idealnie, jedynie średnio raz na godzinę miałem 1 sekundową ścinkę. Na tyle mały problem, że nawet nie chciało mi się szukać rozwiązania. ;)

Czekałem na tę grę od kiedy tylko skończyłem jedynkę i nie zawiodłem się, jest wspaniała! Satysfakcjonujące strzelanie z wyskakującymi cyferkami, super wymagające walki z ciekawymi bossami, masa możliwych buildów postaci, których dobór znacząco wpływa na gameplay, mega poczucie odkrywania świata z wieloma sekretami, do tego pięknie wspomagane przez soundtrack, którego słucham również poza grą. Jedynkę przeszedłem najpierw w coopie, ale tak mi się spodobała, że potem jeszcze raz sam, dwójkę teraz na razie dwa razy sam, ale planuję za jakiś czas jeszcze w coopie i jak już wyjdą wszystkie dodatki to kupię season passa i przejdę sam JESZCZE RAZ. :D Tak mi się podoba! Plus wiem, że nawet teraz bez dodatków jest jeszcze parę bossów, których nie widziałem, kilka różnych eventów, postaci do napotkania itd, bo absolutnie nie da się tutaj zaliczyć wszystkiego co dobre za jednym podejściem. Dlatego mocno się tutaj przydaje Adventure Mode, w którym po przejściu raz danego świata (są 3) można sobie wygenerować jego skondensowaną wersję, ale ja na tyle lubię Remnanta, że mniej gry to dla mnie wada. ;) Choć w którymś momencie podejrzewam, że będę z tego korzystać dla platyny, bo RNG jest tu mocne i dzięki trybie przygodowym gdy się okaże, że na końcu dostaliśmy nie tego bossa co trzeba "stracimy" tylko 2h zamiast 20. Z wad jak na mistrza czepialstwa przystało zrobiłem sobie cąłą listę pierdół, które czasami mnie irytowały, ale jako, że żadna nie była na tyle duża by obniżyć ocenę to nie będę przedłużał, żeby nie odstraszać. Tylko wspomnę, że technicznie i graficznie czasami jest średnio, a aktorsko bardzo nierówno, są tu zarówno głosy dobrze dopasowane i są takie, przy których komedie romantyczne Netflixa dla nastolatek wypadają jak oskarowe filmy. Największym minusem dla mnie jest fabuła, bo o ile niektóre napotkane postacie, ich lore i pomysły na bossów są super, tak nie składa się to w jedną całość i gdy np. wchodzi cutscenka związana z głównym wątkiem albo gadamy z ludźmi z tego naszego obozu to jest to okropnie nieciekawe i słabiutko wyreżyserowane. I przez to od początku gry, gdzie jest tutorial i dużo paplania z tymi nudnymi facjatami wiele osób może się odbić, a nie wiedzą co tracą. Moim zdaniem jedną z najlepszych gier 2023r (a na pewno najlepszą z tych co dotąd grałem).

This review contains spoilers

Zapowiedź tego darmowego dodatku przyjąłem chyba z większym entuzjazmem niż reszta, bo liczyłem, że prócz typowego dla trybu roguelike recyklingu wrogów zamkniętych na małych arenach będzie to fajnie spięte narracyjnie + może dojdą do tego małe niespodzianki i nie zawiodłem się, dostałem dokładnie to co chciałem. Fabularnie można powiedzieć, że Valhalla jest dla Kratosa czymś w rodzaju czyśćca i ilekroć tam wchodzi ma szansę zajrzeć w głąb siebie. Z tego wynika dużo nawiązań i wspominek wydarzeń ze starych gier z serii, co bardzo mi się podobało (mimo, że momentami w tym samobiczowania było aż do przesady). Mocno zawiodła mnie tylko jedna z ostatnich cutscenek, <spoiler> gdy Kratos stoi naprzeciwko poprzedniej wersji siebie siedzącej na tronie byłem bardzo podekscytowany oczekując dialogu pomiędz nimi, z młodszym Kratosem zagranym przez aktora głosowego z ery PS2, T.C. Carsona. Mógłbym sobie dać rękę uciąć, że zaraz coś powie... I bym teraz nie miał ręki. Nic. Absolutna cisza. Nie wiem jak można przegapić tak świetną okazję do ukłonu w stronę starszych fanów. :( <koniec spoilera>
Jakieś opowiastki poboczne Mirmira o jego podbojach miłosnych zupełnie mnie nie interesowały, tak jak w Ragnaroku moja sympatia do tej postaci całkiem znikła i nie wróciła. Bardziej wkurza swoim pierdzieleniem niż pomaga dobrą radą czy rozśmieszy żartem. Chociaż tutaj twórcy zadanie opowiedzenia czegokolwiek znaczącego mieli utrudnione, bo z racji budowy gry wszystko co nam ktokolwiek powie może trwać ~minutę, bo zaraz będzie to przerwane wejściem do kolejnej areny, a nikt nie chce sterczeć w miejscu dłużej niż moment. Ten sam problem jest z tym co próbują nam przekazać dwie Valkirie, to tak naprawdę były chyba z nimi 2 dłuższe dialogi, tylko tak sztucznie poszatkowane na wiele mniejszych by starczyło na ~4 godziny.
Gameplayowo oczywiście to jest dokładnie to samo co wcześniej, jeśli komuś podobał się ten system walki to dalej będzie się dobrze bawił, jeśli nie (jak mi) to też się nic nie zmieni. Tylko dodam, że gdybym zagrał niedługo po skończeniu głównej fabuły to raczej szło by mi dużo lepiej, a tutaj minęło już na tyle czasu, że wiele zapomniałem, a jak już znowu pewniej się poczułem w skórze Boga Wojny, to zaraz nadszedł koniec. Osobom, które jeszcze Ragnaroka nie skończyły i teraz od razu po nim mają gotowy taki epilog trochę zazdroszczę. Ale to często tak jest z graniem w coś na premierę, zasłużona kara. ;) 7/10 tak jak podstawka.

Kto grał w pierwszą część dokładnie wie czego się spodziewać, bo nikt tu nie próbował wynaleźć koła na nowo. Widziałem opinie, że to jest bardziej pakiet z nowymi poziomami niż coś co wymaga osobnej gry, ale z tym się nie zgadzam, nową zawartością jestem jak najbardziej ustaysfakcjonowany, a DLC bym raczej nie kupił. Podstawy są oczywiście te same, ale podoba mi się większy wachlarz ruchów w formie kurczaka (ogólnie też w fabule kurczaki są ważniejsze), humor i nawiązania do innych gier czy filmów tym razem bardziej do mnie trafiały, podobało mi się kilka walk z bossami i momentami nieco większa trudność platformowania też mi pasuje. Muzyka wciąż jest bardzo dobra, a graficznie nic się nie zmieniło więc dalej przyjemnie dla oka. Czyli generalnie "jest git". Z minusów to tak jak w jedynce walka ze zwykłymi przeciwnikami to był dla mnie raczej przykry obowiązek i nadal czasami w kupie wrogów gubiłem mojego bohatera, bo za mało się od nich odróżnia. I z fabuły nie lubię tego całego aspektu multiversum, a na tym się tutaj wszystko opiera, ale to ostatnio jest tego wszędzie pełno, może gdybym zagrał na premierę to lepiej bym to odbierał, bo jeszcze wtedy nie zdążyło się to tak przejeść? 7/10

Do Jedi Fallen Order parę lat temu byłem trochę negatywnie nastawiony, bo jako fan Titanfalla nie chciałem, by ekspertom od FPS była narzucana praca nad czymś innym, ale pomimo licznych problemów technicznych, koślawej walki i nudnego środka zostałem pozytwnie zaskoczony fajnym w eksploracji światem i wciągającą historią w końcówce, lecz teraz na jego sequel czekałem dość mocno i oczekiwania były większe, więc być może oczywistym jest, że Survivor mnie zawiódł.

Walka - jakimś cudem jeszcze gorsza niż była, z dobrymi soulsami czy slasherami nie ma nic wspólnego, a pokazywana w trailerach większa brutalność efektów używania miecza świetlnego to zwykłe kłamstwo, postacie - sztampowe, plastikowe, typowo Disneyowo miałkie, główny zły totalnie bezpłciowy i aktorsko słabo zagrany, fabuła - durna i przewidywalna, nieangażująca mnie w żadnym stopniu. Na początku poznajemy całkiem nową ekipę po to by zaraz ją zabito, aby "Survivor" z tytułu pasowało, jednocześnie nie musząc zabijać nikogo na kim graczowi faktycznie może zależeć, czyli totalne pójście na łatwiznę. A technicznie to nadal jest potworek, poprzednim razem byłem skłonny dac im fory ze względu na to, że to był ich pierwszy projekt po przerzuceniu się na Unreal Engine, ale tutaj po tylu latach już taryfy ulgowej nie ma. Zagrałem dopiero gdy już w końcu udało im się zrobić w miarę stabilne 60fps w performance mode (na to czekałem), ale na pewno nie można stwierdzić, że już jest ogólnie "naprawione". Bug na bugu, rwane animacje, doczytywanie się na widoku tekstur, npce przyłapywane na t-posach, prześwitywanie w pomieszczeniach elementów z zewnątrz, przed każdą cutscenką zauważalna ścinka, komuś podczas dialogu podskakuje noga jakby słuchał Iron Maiden... Non stop coś wybijającego z klimatu. No nie tak to powinno wyglądać. Ewidentnie sobie z tym silnikiem Respawn dalej nie radzi i działa tu wszystko na ślinę i taśmę.

Gameplayowo największą wadą z Upadłego Zakonu, którą udało im się tu poprawić są elementy platformowe, wspinanie się, przyciąganie, bieganie po ścianach, podwójne skoki itd, to wszystko jest tu cholernie przyjemne (nawet mimo czasem bardzo koślawych animacji), nie doświadczyłem już takich momentów frustracji jak były w 2019r (np. przy takich lodowych zjeżdżalniach, brrr). Jednak po krótkim fragmencie wspinaczkowym zawsze nadchodzi walka i tam nie ma już żadnej radochy, czy namierzanie mamy włączone czy nie kamera tak samo wkurza, wrogowie często atakują wielu na raz wybijając nas z rytmu i sprawiając, że zamiast Jedi czuję się jak totalna niedorajda, niektórzy bossowie mają ataki których NIE DA SIĘ uniknąć czy sparować bez względu na ustawiony poziom trudności... Doszły tu dwie nowe postawy miecza świetlnego, więc ogólnie jest już pięć, ale jak znalazłem dwie co mi najbardziej pasują to nie było powodu by się kiedykolwiek przełączyć i bawić innymi. To bardziej był wybór typu znaleźć coś co jak najmniej wkurwia, a nie który styl się bardziej podoba.

Pierwszy świat po prologu (Koboh) jest bardzo ładny i interesujący w eksplorowaniu, bardziej otwarty w stylu gry open world niż korytarzowo-metroidvaniowy z Fallen Order, ale jeszcze na tyle mały i z fragmentami w poprzedniej konwencji, że mi to nie przeszkadzało. To jest największa i najważniejsza lokacja w tej grze, dzieje się tu ~połowa historii oraz mamy tu bar, który służy za główną bazę (w większym stopniu niż modliszka). I on sam w sobie jest drugim największym dla mnie plusem tego tytułu, strasznie podobał mi się koncept, że początkowo knajpa jest pusta, a wraz z pomaganiem napotkanym NPCom coraz więcej ich go wypełnia i można z nimi pogadać, powtarzają nam różne "pogłoski" (które są tutaj nazwą na questy poboczne), a nawet dodają funkcje jak możliwość potyczki w grze bitewnej czy odtwarzanie piosenek ze świata u DJa (większość całkiem fajnych swoją drogą). Tylko niestety same rozmowy z tymi postaciami to jest totalny zapychacz z ani jedną interesującą wymianą zdań, żadnym fajnym backstory czy skrawkiem lore. W Mass Effectach uwielbiałem gadać ze wszystkimi, słuchać historii ich życia, czasami przez pół godziny grania potrafiłem tylko gadać i gadać i nie wyjmować broni z kabury, a tutaj zanudziłyby mnie te stereotypowe kukiełki na śmierć. I te piewsze zadania, w wyniku których ktoś dołączał do klienteli baru mi się podobały, ale później otrzymywane od nich pogłoski już raczej prowadziły do typowego "idź i zabij tego stwora" albo "przynieś mi ten bibelot". Szkoda.
Druga ważna planeta, Jedha, to coś podobnego do Koboh, tylko tak z 2 razy mniejsze, co nie zapobiegło jednak większej pustce (ale powiedzmy, że to jeszcze pasuje do piaszczystej pustyni). A reszta to już kilka zwyczajnych małych lokacji jak dawniej, z których już ledwo cokolwiek pamiętam.

<Akapit ze spoilerami>
Fabularnie szkoda szczępić ryja, typowa bajeczka Marvela, yyy tzn Star Wars w której nie kibicowałem nikomu. Po zakończeniu Fallen Order chciałem kolejnych przygód tej ekipy, teraz do kolejnej gry z serii ktoś musiałby mnie zaciągnąć siłą. Czego się obawiałem, a udało im się jednak nie spieprzyć jest relacja Cala ze starymi znajomymi, myślałem, że będą tu znowu jakieś kłótnie o pierdoły, wewnętrzne konflikty wynikające z nieporozumień jak to często modne, ale raczej takich irytujących momentów nie ma. Nawet Cere ze swoimi wyłupiastymi oczami już się wszystkiego nie czepia! :O Tylko co z tego jak to wszystko dalej tak cholernie sztampowe i nudne... Ich jakże genialny pomysł na podbicie jakoś emocji to ponowne szczucie Darth Vaderem w końcówce. Zieeew. No bo co, nagle się okaże, że go zabijemy i oryginalnej trylogi nie ma? W sumie to to bym nawet szanował. :D W kategorii budowania świata jedyna rzecz, która naprawdę im się udała to świetne dialogi wrogów miedzy sobą (najczęściej gdy nie wiedzą, że ich słyszymy), już w Fallen Order byli bardzo sympatyczno-głupi stormtrooperzy, a tu dochodzą jeszcze zabawniejsze droidy bojowe. Ich naiwne ale pewne siebie teksty o tym jak wszystkich załatwią bez problemu gdy tylko nas zobaczą nie raz wywoływały uśmiech, są świetnie napisane i zagrane. Ktokolwiek odpowiadał za ten element gry spisał się na medal.
<koniec akapitu ze spoilerami>

Plusy i minusy:
+ parkour
+ najważniejsza lokacja bardziej typu open world, ale dalej z elementami metroidvanii i niezasypująca gracza milonem kropek
+ naprawdę ładne Koboh
+ śmieszne i dobrze zagrane dialogi wrogów (szczególnie droidów)
+ dużo więcej opcji zmiany wyglądu Cala i BD-1, jest tu całkiem sporo fajnych strojów, to duża poprawa w stosunku do tylko różnokolorowych poncz. Jedynie niektóre zarosty czy fryzury wyglądają durnowato, no ale większy wybór zawsze w cenie.
+ przyjemne zagadki środowiskowe, w których możemy POPROSIĆ BD-1 o podpowiedź gdy utkniemy, a nie jest nam wciskane z automatu rozwiązanie do gardła. Bogu wojny ucz się!
+ nareszcie normalna możliwość szybkiej podróży do punktów medytacji, poprzednio tego brakowało
+/- bar w którym możemy pogadać z klientami, posłuchać muzyki czy zagrać w bitewniaka to fajny pomysł, szkoda tylko, że ci wszyscy NPC są tak cholernie nudni
- zupełnie bezsensowny ogród w którym możemy zasadzić zebrane nasionka, już w Hogwarts Legacy tego nie lubiłem, ale tam przynajmniej były z tego składniki na eliksiry. A tutaj w nagrodę wielkie nic!
- fabuła
- walka
- płaskie, niesympatyczne postacie
- masa niedoróbek technicznych

Daję 6/10.

Chyba jeden z pierwszych roguelike'ów (czy tam lajtów, whatever), który rozpoczął boom na ten gatunek w grach indie. Fajnym przypomnieniem kiedy ta gra wyszła są liczne nawiązania do Skyrima, na który musiał być szał pał kiedy ten tytuł powstawał. Wszystko działa tu tak jak powinno, ale jakoś to takie już dzisiaj... Suche? Gdyby nie to, że grałem w większości na Vicie do podcastów (tylko ostatnie parę godzin na PS5 by przejśc bossa, bo na mojej rozklekotanej kieszonsolce dużo trudniej) to pewnie bym porzucił z nudów. Humor niby jest, ale nic naprawdę śmiesznego, muzyka to typowe retro plumkanie, walka i platformowanie bardzo proste (w sensie nieskomplikowane, bo łatwo nie jest), fabuła szczątkowa (25 krótkich wspisów w dzienniku), bossowie nieciekawi. I przede wszystkim duży grind, bo żeby dojść do końca wieeele razy trzeba zginąć by ulepszyć postać, co wiadomo, w tym gatunku jest normalne, ale w stosunku do tego co tytuł oferuje trwało to zdecydowanie za długo (mi zajęło około 25 godzin, a materiału wg mnie jest na ~10). Choć po części to moja wina, bo jak mówiłem na Vicie nie szło mi tutaj najlepiej. Poznawanie unikalnych umiejętności i wad swojego potomstwa to fajny gimmick, ale gdy znałem już je wszystkie, to jeśli akurat do wyboru nie dostałem żadnej dobrej postaci wolałem szybko specjalnie zginąć, niż tracić mój czas się męcząc. Doceniam to co ta gra zrobiła dla gatunku (myślę, że gdyby nie ona, to może by dzisiaj np. taki Hades nie powstał), ale nawet obok Binding of Isaac wypada już blado. W krótkich sesjach i jako coś do roboty w i tak nudnych chwilach jest ok, ale nic poza tym.

Tego potrzebowałem, dawno się tak dobrze nie bawiłem jak w tej grze "dla dzieci"! Czapka w czasie to kolorowa platformówka 3D o dziewczynce podróżującej przez kosmos, która po wypadku nad dziwną planetą musi odzyskać rozsypane z jej statku zasoby (tu wykorzystywane jako paliwo klepsydry ). Pretekst do przygody dobry jak każdy inny. Czym ten tytuł absolutnie mnie zachwycił to różnorodność poziomów i pomysły na nie, genialna muzyka i totalnie trafiający do mnie humor. By to potwierdzić powiem, że oglądam sporo sitcomów, ale rozśmieszają mnie naprawdę nieliczne, a tak na głos to już totalna rzadkość. A tutaj wiele razy śmiałem się jak dziecko z tych durnych dialogów i pomysłów! :D Choć to też specyfika mojego poczucia humoru, bo pod tym względem też dużo bardziej trafiają do mnie kreatywne kreskówki niż jakieś tasiemce ze śmiechem z puszki. Samo platformowanie też zasługuje na pochwałę, bardzo przyjemne i z fajnym wachlarzem ruchów, do pełni szczęścia brakowało mi tylko biegania poziomo wzdłuż ścian jak w Prince of Persii (pionowo w górę jest) i trochę więcej kombinacji ciosów parasolką (to nasza główna broń). Jedyna większa wada to niestety bardzo zła praca kamery, często przenika przez jakieś blokujące widok elementy, albo jest za daleko albo za blisko i regulowanie jej prawym analogiem też działa dziwnie. Cholernie polecam i już kupiłem DLC, w które zagram za jakiś czas (nie od razu, żeby nie zeżreć całego dobra teraz i potem tęsknić).

Plusy i minusy:
+ przeurocza główna bohaterka
+ mega różnorodne poziomy, wiele ze swoim unikalnym pomysłem na siebie, czy to fabularnie czy gameplayowo. Raz musimy na czas dobiec do bomby zanim wybuchnie, innym razem prowadzimy śledztwo jak z "Morderstwa w Orient Expressie", gdzie indziej ukrywamy się przed stworem w opuszczonym domu jak w horrorze. Nie było czasu by cokolwiek się znudziło.
+ na poziomach zadań do zrobienia i śmieci do zebrania porozrzucano w sam raz i mamy za nie dobre nagrody jak nowe warianty czapek czy remixy piosenek
+ z wyłączonymi ułatwieniami dla dzieci dla mnie idealny poziom trudności
+ znakomity oryginalny dubbing, po skończeniu gry sprawdziłem obsadę i nie ma tam nikogo kogo bym znał więc raczej niższy budżet, a odwalili bardzo dobrą robotę. Czuć radochę z nagrywania i wczuwkę w postacie.
+ super przyjemne platformowanie i feeling postaci.
+ fajne walki z bossami.
+ MUZYKA
+ HUMOR
+ / - technicznie pod względem graficznym średnio, ale nadrabia kolorami i artdesignem
+ / - jeden poziom zaskakująco bardzo mroczny i nie nadaje się dla dzieci. Mi się jako odbiorcy to podobało, ale gdybym był rodzicem widzącym, że w to gra moje dziecko to bym się wkurzył i zabronił.
- okropna praca kamery
- okazjonalne bugi

Po zawodzie jakim dla branżuni było Callisto Protocol i niedługo potem zachwytach nad Dead Space Remake spodziewałem się czegoś naprawdę świetnego, a tu moje odczucia okazały się nieco odwrotne. Już pierwsza scena fajnie pokazuje różnicę między tymi dwoma tytułami, oba zaczynają się bowiem przybyciem naszego bohatera do głównego miejsca wydarzeń, ale na chwilę przed lądowaniem coś idzie nie tak. W Callisto mamy całą efektowną sekwencję z poruszaniem się po statku gdy wszystko w koło efektownie się sypie, a w Dead Spejsie kilka dialogów ze statecznymi jak figury woskowe postaciami, gdzie zupełnie nie czuć rzekomego zagrożenia. Tylko na koniec z przodu jakaś babka, która podczas wypadku nie przemieściła się nawet o centymetr narzeka, że jakimś cudem skręciła kostkę.

I podobnie jest tu chyba ze wszystkimi dialogami, przeważnie są pokazywane w formie nagrania video lub jeśli wyjątkowo obserwujemy coś "na żywo" z za pleców Isaaca to prawie nigdy nie wchodzimy z tym w realną interakcję. Wszystko tu sprawia wrażenie jakby studio oszczędzało na zasobach i z góry planowało tak, by wymagało jak najmniej pracy. Taki remake na pół gwizdka. W animacjach wrogów, ich rekacjach na odstrzał i ciosy, tym jak swoimi wielkimi hitboxami blokują nam drogę, mimo że na ekranie widzimy miejsce gdzie spokojnie powinniśmy przejść bez szwanku też mocno czuć korzenie z X360, w tym złym znaczeniu. Są nawet sytuacje wprost jak z pierwszych Gearsów, gdy po zranieniu w nogę przez które nasza postać umiera Isaac rozpada się na kawałeczki pozostawiając sam korpus! :D Słabe, ale przynajmniej śmieszne.

Ale czym Dead Space wygrywa to porównanie to na pewno miejsce wydarzeń, Ishimura jest bowiem dużo autentyczniejsza od więzienia Callisto i fajnie podzielona na pomieszczenia, które faktycznie powinny się na takim statku znajdować, zwiedzanie ich i obserwowanie całej działającej tam aparatury sprawia sporą frajdę. No i jesli nie blokuje tego akurat fabuła można się dowolnie cofać do wcześniej już odwiedzonych lokacji w poszukiwaniu różnych zasobów i ulepszeń, taki element Metroidvanii co zawsze bardzo lubiłem. Arsenał też jest ciekawszy, prawie każda broń ma dwa różne tryby działania i ładnie pasuje do profesji naszego bohatera, bo większość naprawdę wygląda jak narzędzia, których na codzień używał inżynier, ale aby przeżyć musiał je przystosować do walki. I wybór pukawek i ich ulepszeń jest na tyle duży, że zachęca do ponownego przejścia gry aby zrobić trofea / osiągnięcia i przy okazji pobawić się tymi, które wcześniej ignorowaliśmy. I próćz jednego wyjątku (słabiutki karabin pulsowy) każda jest na swój sposób przydatna. Ale zastrzeżenia mam do dwóch ciosów Isaaca, czyli tupanie aby dobić leżącego już wroga oraz zwykłe uderzenie bronią mający go odrzucić. W obu zupełnie nie czuć mocy, są drętwe i mam wrażenie, że raz działają, a raz nie. A w oryginalnym Dead Spejsie to dobijanie z buta wrogów pamiętam, że bardzo lubiłem (choć wątpię by tam było to zrobione lepiej, tylko może upływ czasu już zrobił swoje. Pewnie za jakiś czas zagram jeszcze raz w wersję z 2008 roku i sprawdzę, jak to mam w zwyczaju po ograniu remajków. ;) ). Fragmenty w zero gravity to fajna odmiana, ale w sterowaniu brakuje mi przycisków góra / dół, możemy tylko lecieć do przodu co jest głupie. I prawie zapomniałem - przybijanie wrogów do ścian za pomocą leżących gdzieniegdzie prętów jest super, za to pochwała!

Fabularnie niestety totalnie mnie tu postacie ani świat przedstawiony nie obchodziły, zmiana tego złego kultu by bardziej przypominał scjentologię jest spoko ciekawostką, ale nic poza tym. Wszystko jest sztampowe, wszelkie audiologii i dialogi przez radio z NPCami mnie nudziły czy nawet czasami wkurzały, wiele było tu sytuacji w stylu "nooo oczywiście, że rozegra się to właśnie w taki sposób jak zawsze w horrorach, jakżeby inaczej!" <przewraca oczami> Isaac po otrzymaniu głosu stracił w moich oczach na swojej fajności, bez niego bycie ciągle pchanym w fabule przez osoby trzecie można było zrozumieć, w takiej konwencji to działało, ale tutaj gdy na wszystko się zgadza i jak potulny baranek idzie zrobić cokolwiek mu ktoś powie, ma zero własnej decyzyjności wychodzi na zwykłego frajera. Sam głos też ma raczej taki sobie. Przynajmniej wygląda dalej zajebiście, uwielbiam ten jego kombinezon (tutaj szczególnie na poziomie 4). A z moich dziwnych wymysłów to dla mnie trochę szkoda, że nie pokusili się o większe podkreślenie jego profesji, mogliby dodać tutaj jakąś minigierkę z grzebaniem w płycie głównej, spawanie uszkodzonego kadłuba czy coś. Bo niby wielki inżynier, a jedyne co robimy to wciskanie przycisków i wkładanie elementów na miejsce za pomocą kinezy. Zakończenie równiez mi się nie podobało, a choć samo ponowne przechodzenie gry dla alternatywnego nie było złe dzięki broniom i nowym ulepszeniom, to zawiodłem się, że jedyne co się tam zmieniło fabularnie to ostatnia cutscenka. Słabizna, wcale nie poczułem się nagrodzony za spędzony w ten sposób czas.

Muzycznie nie pamiętam ani jednego utworu, takie typowe ambientowe skrzeczenie z horrorów, a graficznie moim zdaniem jest średnio pod względem technicznym (i te drętwe animacje), ale klimatyczne lokacje to nadrabiają, szczególnie gdy akurat mamy fajną grę światłem. Gdy ma być ciemno jest naprawdę ciemno, a nie taka "włączona lampka nocka" jak to przeważnie bywa i w takiej ciemności czasami jakieś buchające płomienie wyglądają ekstra. Tylko żeby nie było za różowo z tym wkurzał mnie często jeden bug, bo po wejściu do jakiegoś pomieszczenia jest ciemno i dopiero na naszą obecność się po paru sekundach włączają światła, tak to powinno działać, ale co najmniej 20 razy miałem sytuację, gdy nawet przez parę minut panowała ciemność i dopiero wyjście z tego pomieszczenia i ponowne wejście sprawiało, że skrypt zadziałał. Irytujące. A wydajnościowo w jedynym słusznym trybie mamy stabilne jak skała 60fps, za to oczywiście kciuk w górę.

Podsumowując tragedii nie ma, ale jednak się zawiodłem, narracyjnie mnie ten remake nie wciągnął, bardziej nudził i irytował niż straszył, a gameplayowo jest drętwo prawie jakby to był tylko remaster. Daję 6/10.

Liczyłem na dobre DLC na poziomie podstawki, a tu duży zawód. Finalna transmisja to totalne popłuczyny po podstawce wypchnięte na siłę bo trzeba było dać ludziom coś fabularnego do Season Passa. Mocny recykling pomieszczeń i nagrań postaci (jako wymówka zrobione, że to tylko w jego głowie się dzieje, wspomnienia i zwidy się mieszają pierdu pierdu), duży spam wrogami w ciasnych przestrzeniach, żeby jak najwięcej czasu z każdego centymetra wycisnąć, nowa broń ok, ale to w zasadzie tylko mocniejsza wersja pałki, z nowym wrogiem walka taka sama jak zawsze... No naprawdę nic ciekawego. :( Mogliby chociaż dać możliwość potem używania tego sprzętu w podstawce, ale nieee, 50 minut zabawy musi wystarczyć! (W tym wliczona ultrawkurwiająca walka z bossem, gdzie żeby było czuć "moc" młota musieli sprawić, że jakiekolwiek strzelanie zadaje 1/10 dotychczasowych obrażeń.) Aha, i przez pół gry miałem buga, że słyszałem tylko teksty Jacoba, ale odpowiedzi tego z kim gada przez radio zupełnie nie. Żenada. Jedynymi plusami tego dodatku jest to, że faktycznie kończy historię Jacoba bez żadnego teasowania kolejnej części, która wiadomo, że i tak nigdy by się nie ukazała.

2022

Od dawna nic tak mnie nie wynudziło. Nawet jeśli ta gra technicznie nie jest dokładnie walking simem bo cośtam, to bardzo jej do tego gatunku blisko. Ratuje ją tylko to, że jest krótka i ma dobry artstyle / grafikę. "No ale ten kotek, kotunio, MIAŁ MIAŁ xD, deszcz nagród, 10/10!" No nie. Gameplayowo jest tu ultrabieda, zero ciekawych mechanik, minimum jakiego oczekiwałem, to że chociaż będzie jakieś platformowanie fajne, a tu rudzielec robi wszystko sam automatycznie po stuknięciu x. 0 jakiegokolwiek wyzwania, myślenia, angażowania się, czegokolwiek. W odcinkach, które szybko przebiegamy to jeszcze ujdzie, bo świat jest naprawdę ładny, lokacje ciekawe, a w momentach ucieczki potrafi zagrać niezła muzyka, ale te wolniejsze fragmenty gdzie musimy gadać z generycznymi robotami i szukać dla nich przysłowiowego chuja w śmietniku to juz prawdziwe tortury. Przynieś puszkę energetyka żeby kupić kawałek druta, żeby za druta kupić sweterek, a za sweterek dostać papierek. No cóż za zabawa! -_- I jeśli chodzi o historię to jest najbardziej odtwórcze SciFi jakie można sobie wyobrazić, gdzie jeśli coś mnie wyjątkowo mogło zaciekawić, to pozostało niewyjaśnione, bo tak jest łatwiej i można udawać, że to bardziej artystycznie, "do interpretacji". :D Czapki z głów dla studia indie, że potrafiło przerobić popularność kotów w internecie, ich pocieszność itd. w samonakręcający się PR i dziesiątki (niezasłużonych) nominacji do GOTY 2022. Ale ja się nie nabrałem. 4/10

Trochę zawód bo mocno czekałem na tę grę i zupełnie inaczej sobie ją wyobrażałem od pierwszych zwiastunów (bardziej RPG w stylu Fable chciałem), no ale bawiłem się przez większość czasu dobrze i oceniam to czym faktycznie jest, a nie jak pasuje do moich wyobrażeń, więc wrażenia bardziej pozytywne. Specjalnie przed zagraniem w ten tytuł obejrzałem wszystkie części Harrego Pottera, czego z jednej strony trochę żałuję, bo to sporo czasu poświęconego na raczej słabe filmy (no, jeden mi się podobał), ale z drugiej myślę, że jakąś przynajmniej małą wartość dodał, bo niektóre zaklęcia czy inne nazwy własne już od razu wiedziałem co oznaczały i np. przyjemnie było zobaczyć różne świetnie odwzorowane miejscówki, usłyszeć nawiązania muzyczne itd. Jednak nie wiem, czy to nie takie placebo, może bez tego przygotowania nadal odkrywanie tego świata sprawiałoby równą frajdę? Anyway, gra jest bardzo ładna, sama szkoła jest wykonana zajebiście, zwiedzanie jej to sama przyjemność, jednak świat jest dużo większy od samego jej terenu i tam już wychodzą pustki (to jeszcze ok, polecę na miotle dalej po prostu) i dużo zawartości kopiuj-wklej (to już zdecydowanie nie ok). Jaskinie i zagadki Merlina podobały mi się na początku, jednak gdy się okazało, że ich jest tylko kilka rodzajów skopiowanych razy kilkanaście to już mina mi zrzedła. I nawet już po srogim znudzeniu się nimi zostało mi ich sporo do zrobienia, bo jak zobaczyłem w trofeach gdy się zastanawiałem czy zrobić platynę, to zaliczyłem ich ledwo 50 na 95. :O To naprawdę gruba przesada i typowe w open worldach podejście "ilość, nie jakość". Tak samo mapa wydawała mi się nieco za duża przez większość gry w stosunku do tego co oferuje, <SPOILER> aż się pod koniec okazało, że na dole odkryto jeszcze drugi, prawie tak samo wielki i pusty obszar. :D PO CO? Przypominam też sobie, że podobne zagranie było w Days Gone i jednej miejscówce w GoW: Ragnarok, to jakaś moda? <KONIEC SPOILERA> Jeśli chodzi o główną fabułę to jest niezbyt ciekawa, nie było tam żadnej postaci z którą bym się zżył, żadnej akcji, która by mnie zaskoczyła czy wywołała emocje. Ot jakiś standard o starożytnej mocy j̶e̶d̶i̶ czarodziei, która nie powinna być używana do niecnych celów więc musimy powstrzymać złego ̶S̶a̶r̶u̶m̶a̶n̶a̶ goblina blablabla. Za to jeśli chodzi o misje poboczne to fajne są 3 wątki, które dotyczą naszych kolegów z klasy (w tym zdecydowanie najlepszy ten Sebastiana), mają normalne cutscenki, własne lokacje, niczym nie odbiegają od tych głównych, ale reszta sidequestów to niestety w 90% durny fedex od randomów w stylu "olaboga, zgubiłem gdzieś moją ukochaną kozę, pomocy!" czy "chciałabym pograć w śmierdzące kulki, ale ktoś mi je gdzieś porozrzucał, znajdź!". Takie totalne zapychacze. Już bardziej satysfakcjonujące jest zwykłe chodzenie po świecie i zaliczanie wyzwań z przewodnika za różne nagrody (najczęściej elementy ubioru). I tonalnie ta gra jest trochę taka rozwalona, bo raz mamy scenkę gdy wszyscy się uczą z uśmiechami na twarzach, przedstawione wszystko jest w sposób pasujący do 8-latków, a z drugiej potem mamy wątki, gdy ktoś kogoś zabija, grozi, są straszne pająki itd. Tak jakby próbowali oddać tu jednocześnie klimat pierwszych części dla dzieci jak i tych ostatnich, celujących raczej w nastolatków i nie stroniących od mroku czy przemocy i wyszło coś dla nikogo. Walka mi się podobała jeśli chodzi o podstawy, jest prosta, ale mi sprawiała frajdę bardziej niż ta w ostatnim GoWie, do tego bardzo ładnie wygląda ten taniec z różdżkami, jednak nie przypadło mi do gustu, że zaklęć jest dużo, więcej niż przycisków do obstawienia na padzie, a dobrą kontrą na dany rodzaj przeciwnika jest często jedno konkretne, którego jak się okazuje pod przyciskiem akurat nie mamy. I to irytuje, że można albo grać tak jak ja, nie wykorzystując pełnego potencjału czarów dostępnych w grze by nie przerywać flow rozgrywki dla ich zamiany, albo inaczej, co chwilę wchodzić do menu wybierając bardziej pasujące do sytuacji ataki, jednocześnie sprawiając, że przyzwyczajenia wyrobione przez ostatnie kilka godzin gry są bezużyteczne, a nawet aktywnie przeszkadzają (tzn wcześniej już odruchowo wykonywałeś fajne combo, ale teraz po zmianie zaklęć te przyciski robią co innego). Wolałbym by było to inaczej rozwiązane, może czary przydające się jako kontrataki dostępne w jakimś kółku wyboru spowalniającym czas gdy je przywołujemy? Na pewno jakoś by się dało. No i co do czarów to nie podoba mi się, że w grze jest kilka zaklęć niewybaczalnych, takich których wg. lore nigdy przenigdy nie powinno się używać, a w grze po ich odblokowaniu możemy je rzucać na lewo i prawo i nie ma to żadnego wpływu na to jak nasza postać się zachowuje czy jest odbierana przez świat. Chciałbym by z tym był powiązany jakiś system moralności czy coś, a nie takie oszukiwanie, że niby są okazjonalne wybory, ale tak naprawdę to wszystko ma 0 znaczenia. To trochę pasuje do tego co mówiłem wcześniej, że chciałbym żeby to było bardziej RPG niż taki liniowy open world, no ale tak to zrobione jak tutaj zwyczajnie kłóci się z tym światem. No i gra nawet nie musi być erpegiem by mieć to fajnie rozwiązane, stare Infamous czy The Suffering też miały tego typu systemy, które dawały satysfakcję z wyborów, bo przynajmniej miały JAKIKOLWIEK wpływ na to co się wydarzy dalej czy chociażby jak wygląda nasza postać. Ciuszków różnych zbieramy sporo, ale takie, które faktycznie czymś się wyróżniają raczej dostajemy za wyzwania czy niektóre rzeczy poboczne, a te losowe śmieci, którymi jesteśmy zalewani ze wszystkich skrzynek, worków, jaskiń itd przeważnie nadają się tylko do sprzedaży. I niedobre wg mnie jest to, że te przedmioty nie są porozmieszczane jakoś z planem, stopniowo dając graczowi coraz to lepsze i ciekawsze, tylko to co akurat wypadnie jest totalnie randomowe i na końcu długiego, trudnego labiryntu możemy dostać brudną piżamę, a z dziurawego worka, o który się potkniemy w drodze na misję czasami znajdziemy jakąś rzadką, królewską szatę z wysokimi statsami. Bez sensu. Technicznie jest bardzo dobrze jeśli chodzi o płynność i ładną grafikę, trochę gorzej jeśli chodzi o bugi, dużo ich trafiłem, a grałem kilka miesięcy po premierze w mocno już spatchowaną wersję, ale zawsze to były jakieś pierdoły, na które pomagało ponowne wczytanie gry lub restart. Nie wiem jedynie co myśleć o okazjonalnym czekaniu aż wczyta się kolejne pomieszczenie do którego chcemy wejść, z jednej strony trwa to zawsze maksymalnie kilka sekund, więc znacznie krócej niż te wszystkie szczeliny do przeczołgania się w innych grach, ale z drugiej zwyczajnie brzydko to wygląda i wybija z klimatu. No ale to już raczej moje czepianie się. Jak cały ten wywód w sumie, jak zawsze, gdy gra mi się podoba, ale mogłaby być znacznie lepsza. By zakończyć optymistycznie pochwalę świetną muzykę i zagadki logiczne, gdzie gra normalnie mi daje czas na ich rozwiązanie zamiast rzucać w twarz po paru sekundach klucz do wszystkiego (tak Kratos, mówię o tobie!).

Plusy i minusy:
+ gameplay
+ walka
+ grafika, art design, odwzorowanie świata czarodziei
+ muzyka
+ zagadki (proste, ale ja lubię!)
+ wraz z upływem fabuły zmieniają się pory roku, a co za tym idzie świat co jakiś czas wygląda nieco inaczej
+/- megaciekawy w zwiedzaniu, pieczołowicie wykonany Hogwart, lecz reszta mapy jednocześnie świeci pustkami i jest pełna zawartości kopiuj-wklej
+/- fajne questy relacji i wyzwania z przewodnika, bardzo złe questy od randomów napotykanych w świecie
+/- pokój życzeń gdzie możemy zajmować się zwierzętami, hodować rośliny, warzyć eliksiry i dekorować wnętrze to fajny pomysł, ale mnie szybko znudził i trochę nie wiem po co miałbym to robić. Szczególnie, że np. eliksiry to taki zachód, kociołki, składniki, czas itd, a picie ich daje nam boosta średnio tylko na kilkanaście sekund do minuty.
+/- szybkie i przyjemne latanie na miotle, niepotrzebne i gorsze w sterowaniu latanie hipogryfem
- dużo postaci gada całą grę z takim irytującym, wysokim tonem jakby mówili do 8-latka, ogólnie jest tu dziwne połączenie elementów z pierwszych dwóch części Harrego i tych ostatnich, a wolałbym coś spójnego
- taka sobie mimika postaci, często ktoś uśmiecha się w nieodpowiednich momentach, próbuje zrobić takie OH YOU, a wychodzi bardziej Hide The Pain Harold. ;)
- przerośnięty interfejs z pierdyliardem przedmiotów, kategorii, notatek, umiejętności, kolekcji itd
- brak możliwości ukrycia HUD podczas rozrywki, a szkoda, bo widoczki są często super
- przydatnych zaklęć więcej niż slotów na nie
- nieciekawa główna fabuła
- brakuje znaczących wyborów i systemu moralności
- spam całą masą słabych elementów ubioru i innego niepotrzebnego śmiecia
- czasami coś było u mnie nie tak z działaniem dźwięku w 3D, wyraźnie słyszałem coś co było w oddali, a co innego dziejącego się tuż obok mnie było kompletnie ciche
- czasami każde pomieszczenie ma swoją osobną muzykę i gdy wchodzimy/wychodzimy gdzieś parę razy z rzędu ona zmienia się nagle i co chwilę, co irytuje, bo utwory są fajne, ale chciałbym posłuchać czegoś dłużej niż 30 sekund
- o ekskluzywnej misji na PlayStaion (Nawiedzony Sklep) słyszałem pozytywne opinie, a mnie mocno zawiodłay, jedyne czym się różni od większości questów typu "przynieś, wynieś, pozabijaj" to swoja osobna, unikalna lokacja i niby horrorowy klimat, a obecny tam duch to marna podróba Jokera z gier Rocksteady. I myślałem, że będzie chociaż jakieś małe zarządzanie tym sklepikiem, a jedyne co nam on daje to nieco lepsza cena za sprzedawane przedmioty. (BTW, w grze była jeszcze jedna misja wg mnie wyraźnie inspirowana Batmanem, czarnobiała z insygniami śmierci, totalnie miała bossa będącego podróbką Stracha na Wróble)
- szkoda, że nie ma opcji by nasza postać automatycznie zmieniała strój na szkolną szatę na terenie Hogwartu i zakładała coś zwykłego poza nim (czepialstwo level master)

Wyraźna poprawa od poprzedniej części pod wieloma względami, w końcu czuć, że to pełnoprawna gra, a nie tech-demo z jeżdżeniem 20 razy po tej samej trasie, jednak najgorsze, czyli duży rubberbanding i skoczna, losowa fizyka, dwa najbardziej frustrujące mnie elementy tutaj pozostały. Tras jest 2x więcej niż w oryginale, ale w rzeczywistości wydaje się jakby różnica była jeszcze większa, bo są tu cztery środowiska w przeciwieństwie do jednego (z grubsza: woda, ogień, ziemia, powietrze. Jak w Kapitanie Planecie. ;) ) i prócz tego mamy więcej rodzajów zawodów niż tylko zwykły wyścig (dodano jeszcze time triale i eliminator gdzie co punkt kontrolny odpada ostatni zawodnik). Najfajniejszym dodanym featurem w Pacific Rift jest to jak środowisko wpływa na przegrzewanie się nam dopalacza, czyli jak jesteśmy spryskiwani wodą, to możemy używać nitro dużo dłużej bez problemu, bo samochód nam się chłodzi, a gdy przykładowo skaczemy nad lawą to ryzyko wybuchu jest większe, bo nitro przegrzewa się ~3 razy szybciej. Dodaje to trochę więcej wagi temu jaki skrót wybierzemy, z której strony weźmiemy zakręt itd (co niestety i tak niszczy wspomniany durny rubberbanding). Pojazdów i ich typów również jest więcej, nadal nie podoba mi się w tej serii jednak, że wszyscy mogą się ścigać na raz, co sprawia, że wszystkie jadą mniej więcej jednym tempem, jedynie niektórzy zmieszczą się w mniejszą szczelinę, a inni rozwalą większość przeszkód bez zatrzymania, jednak wiadomo, że jeśli ktoś za bardzo oddali się od grupy to nad wszystkim czuwa wszechmocny rubberbanding... Już trzeci raz go wspominam, no ale psuje mi on niemal każdy element tej samochodówki. Raz nawet gra się zapomniała i zamiast ukryć to poza kamerą to gdy wygrywałem teleportowała 3 przeciwników tuż przed moim nosem. :D No sprawiedliwa rywalizacja, nie ma co!

Plusy i minusy:
+ fajny nowy system przegrzewania / schładzania nitro
+ więcej tras, bardziej różnorodne
+ o niebo lepszy soundtrack, dużo więcej piosenek i w większości bardziej w moim guście (nadal rock/metal + house i inna szeroko pojęta elektronika, no ale jakoś tym razem trafiło)
- oszukany poziom trudności, to na którym miejscu dojedziemy na metę często zależy bardziej od szczęścia niż umiejętności. Początkowo chciałem zaliczyć każdy możliwy event na pierwszym miejscu, ale po 3h walenia głową w ścianę w jednym wyścigu stwierdziłem, że brązowy medal musi mi wystarczyć. I dobrze, bo multi już nie działa, a są za nie trofea, więc platyny i tak nie da się wbić.
- frustrująca fizyka, czasami wystarczy zahaczyć o kamyczek wielkości klocka Lego i już mamy pełną animację zgniatania się auta (całkiem ładna swoją drogą, no ale uruchamiana często i z byle powodu wkurza)
- szkoda, że nie ma choć jednej czy dwóch tras przeniesionych ze starego Motorstorma, brakowało mi trochę takiej piaszczystej pustyni.

Najlepsza kampania w CoD w jaką grałem (choć przyznam nie było ich za wiele), świetny zbiór różnorodnych misji z nowymi dla serii pomysłami i wieloma momentami łał, które zapadną mi w pamięć na długo. Już kampania z Modern Warfare 2019 mocno mi się podobała, była tam jedna bardzo chwalona (słusznie) misja w nocy z odbijaniem budynku pełnego terrorystów i ich rodzin, ale tutaj muszę powiedzieć, że takich etapów, które stawiałbym na równi z tamtym doświadczeniem naliczyłem przynajmniej 5. Początkowo w ogóle się na to nie zanosiło, bo kilka pierwszych misji jest tylko "ok", a zadanie dziejące się na uliczce niby tak świetnie zrobionego Amsterdamu w ogóle nie zrobiło na mnie wrażenia, ale od mniej więcej połowy do samego końca historii już jest tylko bardzo dobrze. Mamy tu trochę skradania się zastawiając pułapki z craftingiem jak z The Last of Us, trochę eliminowania wrogów pod nosem obserwujących nas strażników jak w Paydayu, trochę skoordynowanego snajpienia, no i oczywiście jak zawsze - sporo świetnie zrealizowanej rozpierduchy. Ekipa też nabrała więcej charakteru, poprzednio to raczej było "one man show" w wykonaniu Kapitana Price'a, a teraz to relacje Ghost - Soap czy Alejandro (chyba całkiem nowa postać) - reszta ekipy uznaję za najciekawsze. Oczywiście nie ma co się tu spodziewać czegoś wyciskającego łzy czy kontemplującego sens życia, to dalej typowa zabawa w ratowanie świata gdzie momentami trzeba wyłączyć mózg, od początku wiadomo kto kogo zdradzi, kto jest zły, kto dobry itd, ale już bohaterowie są czymś więcej niż tylko niewyróżniającymi się niczym żołnierzykami i naprawdę fajnie czuć tu ich zgranie. Dla mnie to single player jest w tej serii daniem głównym, ale multi też lubię i zawsze się w nim trochę pobawię, jednak tu niestety jest lekki zawód bo znudziło się znacznie szybciej niż w którejkolwiek poprzedniej części (nawet nie wbiłem max levelu, a wcześniej był któryśtam prestiż). Nie podobają mi się też niektóre mapy (szczególnie ten Shipment to jakiś jebany żart :D ), agresywny SBMM i nowy system levelowania broni, gdzie teraz już nie mogę sobie wybrać jednej i nią grając spokojnie sobie odblokować wszystkie dodatki, tylko aby dostać np. wybrany celownik do M4 muszę wbić 7 poziom w kałachu, do magazynka potrzebny mi 9 poziom w którymś tam RKM itd. Straszna głupota, zmuszanie gracza do grindowania i niepotrzebne komplikowanie czegoś prostego. A tryb coopowy to kilka niespecjalnie ciekawych misji do przejścia w 20 minut każda, fajnie że są, zawsze to jakiś pomysł do zabawy na jeden wieczór, ale gdyby ich zabrakło raczej nikt by tego nie zauważył. Ale tak jak mówiłem, to kampania jest tu zawsze dla mnie najważniejsza, a bawiłem się w niej świetnie więc całość oceniam bardzo dobrze.

Plusy i minusy:
+ dużo różnorodnych misji z nowymi dla serii pomysłami, częściej dających graczowi wybór co do podejścia (czy na cicho czy głośno)
+ postacie nabrały więcej charakteru
+ ładne lokacje (choć oczywiście nadal w większośći mocno oskryptowane i liniowe)
+ mniej fragmentów gdzie nic się nie dzieje i tylko jakaś postać do nas gada
+ fajne przerywniki filmowe
+ strzelanie
- w każdym CoDzie musi być ta jedna nudna misja ze strzelaniem z góry dronem / helikopterem / myśliwcem
- fabuła bywa głupia, trzeba raczej wyłączyć mózg w niektórych momentach
- nowy, przekombinowany system levelowania broni w multi
- coop raczej do pominięcia